Świnka na Kubie, czyli jak to się zaczęło?

Słuchajcie kochani, to jest tak, że moja przygoda z weganizmem to było coś z czym się urodziłem, to nie było coś co mi wpojono w domu, to nie było coś do czego łatwo doszedłem, co było dla mnie oczywiste i naturalne od najmłodszych lat. Byłem normalnym dzieciakiem, który tak jak większość innych dzieciaków na świecie, w krajach rozwiniętych, jest karmiony niezdrowym jedzeniem. Jest karmiona mięsem, rybami, nabiałem uważa to za coś absolutnie normalnego. Moje takie małe przebudzenia i pierwsze przebłyski, ale dostrzeżone dopiero z perspektywy czasu, wtedy osoby już niejedzącej mięsa, zaczęły się dobrych kilka lat temu chyba, około roku 2012. Byłem wtedy z żoną na Kubie i jako zatwardziały mięsożerca nie wyobrażałem sobie posiłku bez mięsa. Jadłem mięso przy każdej możliwej okazji, zawsze i wszędzie, często nie zwracając uwagi na warunki sanitarne, jeżdżąc po całym świecie, czy to w Ameryce Środkowej czy Azji południowo-wschodniej, było mi w zasadzie bez różnicy. Już sam wyjazd na Kubę był pewnym problemem dla mnie ponieważ miałem trochę poczucie że jadąc tam, chcę zobaczyć ten skansen, te resztki komunizmu póki Fidel żyje i póki to się wszystko nie rozsypało. A przez to jeszcze legitymizujemy ten system, wspieramy autorytarną władzę, która uciska Kubańczyków. Miałem z tym problem i budziło to mój wewnętrzny opór, widziałem rozwarstwienie bogactwo i biedę, dwie różne waluty, dwa zupełnie odrębne funkcjonujące obok siebie systemy, niby razem a w zasadzie osobno. Ale poleciałem. Przylot do Hawany i ponad trzy tygodniowy objazd po Kubie zaczęliśmy od zachodniej części i plantacji tytoniu w rejonie Vinales. I tam właśnie podczas jednego ze słonecznych dni usiedliśmy na tarasie jakieś lokalnej knajpki, nieopodal jakiegoś ośrodka zdrowia. Z góry widać było poletko,  po którym radośnie biegała sobie przepiękna mała świnka, którą widzicie na zdjęciu. Towarzyszyła mi moja żona, która nie jest weganką ani wegetarianką, natomiast nigdy nie jadła dużo mięsa i od lat próbowała przekonać mnie do diety bardziej warzywno-owocowej i zdrowszej z mniejszą ilością mięsa. Ja oczywiście stawiałem czynny opór, traktując to jako fanaberię, ale do pewnych rzeczy trzeba po prostu dorosnąć. Wówczas powiedziała coś co rozpoczęło proces rozpadu mojego systemu wartości – powiedziała mniej więcej, patrz jaka śliczna świnka może zjesz ją na kolejny obiad. A zamówiłem wtedy nic innego jak wieprzowinę. Słuchajcie, poczułem wtedy jakby mnie ktoś obuchem walnął w łeb, po części dlatego, że jestem dorosłym facetem, raczej ogarniętym, który przez całe życie wyrzuca ze swojej głowy połączenie konieczności zamordowania zwierzęcia z wymarzonym daniem na moim talerzu. Oczywiście, jak każdy z nas, wiedziałem, że ono nie urosło na drzewie, ale zderzenie przepięknego zwierzęcia, choć nie w swoim naturalnym środowisku, z moim obiadem było niezwykle traumatyczne i bolesne. Nie pamiętam już dzisiaj, czy wtedy udało mi się ten posiłek zjeść czy nie, ale wiem, że to był jeden z momentów, kiedy wszystko się zaczęło. Dziękuję mojej żonie, dziękuję moim opiekunom duchowym, dziękuję światu za to, że dane mi było doświadczyć wtedy tego pierwszego przebudzenia i choć do pełnego weganizmu i zrozumienia problemu minęło jeszcze kilka lat, to ziarno zostało zasiane i kiełkowało. Dziękuję.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *